Krytyczne myślenie w procesie oceniania drugiego człowieka

Krytyczne myślenie w procesie oceniania drugiego człowieka

Katarzyna Bocheńska-Włostowska

W XXI wieku nadal kluczowe w zdobywaniu wiedzy, rozumieniu świata, w rozwoju osobistym jest myślenie. Jak mają się do siebie myślenie pożyteczne, krytyczne i kreatywne? O wątkach związanych z ich wpływem na nasze postrzeganie świata rozmawiam z dr Michałem Jasieńskim, absolwentem UJ i Harvardu, profesorem w Wyższej Szkole Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu, autorem książek Myślenie Krytyczne,  Myślenie Pożyteczne oraz Myślenie Kreatywne.

Katarzyna Bocheńska: Czy myślenie krytyczne pomaga nam we właściwej ocenie drugiej osoby?

Michał Jasieński: Nasz zdrowy rozsądek nie jest wcale taki zdrowy. Jesteśmy miotani różnymi emocjami i skrzywieni przez rasizmy, stereotypy, i wszelkiego rodzaju inne -izmy, fobie itd. Musimy to sobie uświadamiać. Człowiek, który nie jest świadomy tych niedoskonałości, nie walczy z tym, nie ma szans dobrze oceniać innych ludzi. Dobrze – nie w sensie: pozytywnie, ale adekwatnie. 

Co znaczy oceniać?

To tworzyć sobie w głowie pogląd na temat tego co ci ludzie sobą reprezentują. Powinniśmy to czynić w poczuciu naszego własnego samolubnego interesu. To jest w naszym interesie, aby nie tworzyć sobie wizerunku nieprawdziwego drugiej osoby. Myślenie krytyczne ma nam w tym pomóc.  Nie jest to łatwe. Książka, w której rozważam problemy związane z myśleniem krytycznym uzmysławia nam, że jest to problem trudny. 

Trudny, bo…

Bo nie jest łatwo dostrzec w kimś prawdziwą postać, zgodną z rzeczywistością, a nie tylko nasze tej postaci wyobrażenie. Rasa i płeć biologiczna to gigantycznie ważne kwestie, ponieważ rzucają się nam pierwsze na myśl. I to jest dramat, że czyjś kolor skóry, płeć, wzrost czy uroda tak wpływają na nasze oceny tej osoby. Jej wnętrze nie dochodzi do głosu.

Jak bardzo te „kosmetyczne cechy” utrudniają nam ocenianie drugiego człowieka?

Cecha zewnętrzne, kosmetyczne, generują w naszym myśleniu sporo automatycznych wniosków. Niestety spowite są one w stereotypy. A tymczasem, powinniśmy koncentrować na tym, jaką wiedzę i wartość ktoś reprezentuje, a nie jakie ma cechy zewnętrzne. Na przykład, nie ma powodu sądzić, że rasy z natury rzeczy różnią się między sobą intelektualnie. Narzędzia zbudowane przez Europejczyków i Amerykanów do zmierzenia poziomu IQ, zresztą niektóre kontrowersyjne, a niektóre stosowane wręcz oszukańczo przez rasistowskich badaczy, nie dają nam pełnego a i chyba właściwego obrazu. Debata trwa nad przyczynami różnic między grupami etnicznymi w średnich wynikach na takich testach, ale wyciąganie wniosków o konkretnych osobach na podstawie średnich wyników ich płci lub grupy, z której pochodzą, jest kompletnie chybione.

Niezwykle delikatną kwestią jest ta poruszana przeze mnie w rozdziale «Myślenia krytycznego» o płci biologicznej i genderze. Tu bardzo ważyłem każde słowo. W ocenianiu każdej osoby musimy zastosować właściwe pojęcia i rozróżnienia zanim się jakiś wniosek wyciągnie. Musimy mieć filtry odcedzające i zatrzymujące nasze stereotypowe spostrzeżenia dotyczące innych ludzi. Myślenie krytyczne to jest zestaw recept na to, by skuteczniej unikać pochopnych ocen. Niektóre wynikają z leniwego i niechlujnego języka, na przykład, gdy mówimy «płeć», a mamy na myśli «gender» albo odwrotnie.

Jak zadbać o obiektywizm w ocenie drugiego człowieka. A więc czy w ocenianiu drugiej osoby pomogą nam precyzyjne narzędzia, które sobie stworzymy?

 

Jeżeli już „bawimy się” w stosowanie narzędzi psychometrycznych, to powinno być ich dużo. Pojedyncze pomiary np. testem IQ nie załatwiają sprawy. Taki jednorazowy pomiar, jak czasami bywało w przeszłości – na przykład w Wielkiej Brytanii, nie może nam dać prawa do segregowania dzieci np. do wybranych typów szkół. Z drugiej strony wiadomo też, że psychometria dojrzewała i jeżeli test stworzony jest do grupy dobrze rozpoznanej, to jest szansa na wysoką korelację wyniku testu i przewidywanego sukcesu edukacyjnego. Ale nie jestem do końca przekonany, że istnieje narzędzie precyzyjne i nieobarczone błędem, a także nieuwikłane w interesy grup je tworzących. W historii mieliśmy do czynienia z badaniami niereprezentatywnymi i oszukanymi, które czyniły więcej szkód niż pożytku.

Testy koncentrujące się na mierzeniu jakiś pojedynczych predyspozycji są może bardziej adekwatne. Jako pracodawca chciałbym mieć narzędzia do zbadania, poznania cech mojego przyszłego pracownika. Ale nie są to łatwe zagadnienia. Bo trudno chyba jest mieć test, który mierzy to, o czym mówi, że mierzy. Trzeba liczyć na to, że moje intuicyjne wnioski są prawidłowe po wywiadzie z osobą, którą przyjmujemy na studia doktoranckie z filozofii, a która rekrutuje się z dobrego liceum i potrafi zrobić właściwe wrażenie. Czy taki laluś po dobrych szkołach jest naprawdę lepszy od kandydata nieokrzesanego, ale który jest nieoszlifowanym diamentem? Powinniśmy taką rekrutację robić jak w wypadku bohaterki, o której wspominam w mojej innej książce „Myślenie kreatywne”. Otóż o miejsce do orkiestry starała się między innymi filigranowa (jak się okazało później) dziewczyna, która grała na puzonie. Konkurs był uanonimowiony i kandydaci grali za parawanem. Ku zdziwieniu wszystkich to ona została uznana za najlepszą. To była taka sytuacja, w której uczestnik miał szansę obiektywnego zaprezentowania się. W tej sytuacji werdykt był wolny od naszych stereotypowych spostrzeżeń i ocen. A wywiady na filozofię powinny odbywać się przez kamerę, z głosem zniekształconym elektronicznie i postacią zamazaną. To byłby ideał, bo tylko meritum jest oceniane, a nie atrybuty dodatkowe, ale mylące jurorów. Oczywiście fantazjuję.

Ale istnieją takie sytuacje, w których możemy zbliżyć się do ideału oceny.

Tak. Przychodzi mi na myśl ocena pracy dyplomowej na studiach. U mnie na uczelni, lata temu, gdy byłem dziekanem, wprowadziłem zasadę poczwórnej anonimowości. System informatyczny został tak napisany, że recenzent otrzymywał egzemplarz, z którego nie wynikało, kto jest promotorem, jakiej płci i jak się nazywa autor. W drugą stronę też ta anonimowość była zupełna, bo ani student ani promotor nie wiedzieli, kto pisze recenzję. Ja przeanalizowałem wtedy na mojej uczelni bazę kilku tysięcy prac i zauważyłem, że powstaje osiem kombinacji genderu seminarzystów, promotorów i recenzentów, a z nich niektóre są toksyczne (bo widać to było po wystawianych ocenach!). A do tego dochodzą «drażliwe» asymetrie w tytułach naukowych, gdy pan profesor beształ panią doktor recenzentkę pracy, że śmiała postawić jego podopiecznemu inną ocenę niż on oczekiwał. To mi pokazuje, że ocenianie pozbawione anonimowości jest wadliwe. Naturalnie nie w każdej sytuacji możemy wprowadzić ową bezpieczną anonimowość i zagwarantować sobie obiektywną ocenę, nieobciążoną naszym schematycznym postrzeganiem obiektu oceny. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna refleksja. Na moich studiach, dekady temu, były egzaminy ustne. I to w mojej ocenie było korupcjogenne: na przykład profesor oceniał wygląd studenta i przez pryzmat sukienki, krótkiej, długiej wydawał werdykt. Mój ukochany profesor z UJ Adam Łomnicki powiedział kiedyś, że dobra uczelnia nie ma egzaminów ustnych. Na Harvardzie nie zauważyłem egzaminów ustnych. Były testy. 

A czy nie ma Pan wrażenia, że w organizacjach powinniśmy dążyć do pozbawienia sprawczości osoby oceniające, rekrutujące?

Może to jest warte grzechu? Czyli przetestujemy osobę na wszystkie okoliczności i dzięki temu pozbywamy się wpływu naszego subiektywnego podejścia. Stosowanie filtrów, takich jak w filmie „GATTACA”, gdy test DNA załatwiał sprawę, to technodystopia. Warto zastanowić się czy nam na tym zależy. Musimy zastanowić się w jakim świecie chcemy żyć. Jeśli zależy nam na obiektywizmie, to musimy pozbyć się plemiennych zachowań. Wtedy bawimy się na poważnie, bo tworzymy system, który nie podlega demoralizacji. Ale ten system jest w interesie nas wszystkich. Warto kooperować i trzeba odciąć układy i zależności. Nie może nam przecież zależeć na łamaniu reguł. Musimy stworzyć system, który z jednej strony docenia i nagradza zachowania pro-społeczne, ale jednocześnie nie tępi u uczestników ich naturalnych instynktów dbania o własny interes. Czyli budujemy jednocześnie kapitał społeczny i przedsiębiorczość. Nie zawstydzamy przedsiębiorców, że maksymalizują zyski, ale dbamy o filantropię, kooperację i działania dla społeczności.

Jak słucham Pana idei, to przychodzi mi do głowy, że nad zbudowaniem takich kryteriów powinien pracować  zespól składający się  z osoby, która zajmuje się myśleniem pożytecznym, tworzy zasady, drugi członek zespołu kreatywnie zastanawia się nad tym, jak wywalić system, a trzecia osoba odpowiada za krytyczne myślenie i szukanie drogi naprawy.

Pięknie, ta idea mi się podoba. Szczególnie w tej części z kreatywnością. Ta osoba powinna myśleć nad rozwaleniem istniejącego systemu. W tej bowiem sytuacji mamy system niepodatny na wpływy, czyli szeroko pojętą korupcję. Biologowie ewolucyjni przywołują teorią gier i mówią w takich sytuacjach: wyobraźmy sobie mutanta, który robi coś innego. Czy ten mutant osiągnie sukces w populacji? To na tym polega ten sposób myślenia. Patrzymy, czy wymyślone reguły bronią przed destrukcją tego systemu przed samolubnymi mutantami albo politykami stawiającymi interes partyjny nad ogólnospołecznym. Jeśli podczas narady jest 10 osób, 9 się zgadza na reguły, to 1 musi się nie zgodzić. Bo ten owczy pęd nie jest niczym dobrym. I musimy nauczyć się kwestionować opinie osób o wyższym statusie społecznym. Nie możemy ich zachowań przyjmować tylko dlatego, że są w hierarchii wyżej. Kultywowanie takiej potulności prowadzi do kalectwa. Inaczej będziemy bezwolni jak zombie i zawładną naszymi duszami dyktatorzy. 

Dziękuję za rozmowę.